Znowu to uczucie. Żądza krwi.
Opuszkami palców przejechałam po miejscu, w którym znajduje się krtań. Jednak zaraz wbiłam swe ostre, długie paznokcie w tym samym miejscu. Z zadrapania zrobiła się strużka krwi, która powędrowała w dół, w stronę dekoltu. Z bólu otworzyłam buzię, z których ujawniły się długie, śnieżnobiałe kły. Aby powstrzymać jęk, z wysiłkiem zamknęłam usta, tym samym przecinając dolną wargę. Może smak mojej krwi złagodzi głód - pomyślałam i zaczęłam zlizywać posokę.
Tak jak sądziłam - to nic nie dało.
Chociaż nie chciałam, to musiałam napoić się człowiekiem. Wówczas wtedy będę mogła złagodzić pragnienie.
Wytarłam rękawem czerwony płyn na szyi, a potem w biegu ruszyłam przed siebie. Przemierzałam las, który z minuty na minutę robił się coraz mroczniejszy i niebezpieczniejszy. Roiło się w nim od nocnych łowców. Ludzi, który polowali na takie istoty jak ja. Oczywiście jestem świadoma ryzyka jakie czyha, gdy tylko ujrzę takiego człowieka. Gdzieniegdzie nikt z łowców nie jest poinformowany, że ja również stanowię dla nich zagrożenie. Ponieważ nimi się żywię. Tylko i wyłącznie, bo krew zwierząt i wampirów mi nie smakuje. Jest odrażająca, cuchnąca i niesmaczna. Mogłabym rzec - gorzka.
Nagle zatrzymałam się instynktownie. Do mych uszu dobiegł szelest pomarańczowo-czerwonych liści, powiewających na wilgotnym wietrze. Potem doszły jeszcze odgłosy zwierząt, jak wzbijający się w niebo ptak. Jego skrzydła jednocześnie delikatne i silne, popychały powietrze za siebie.
Ale to nie wszystko, było coś jeszcze.
Oczywiście słyszałam wszystko wyraziście, albowiem bodziec słuchu wampirów jest bardziej rozwinięty niż u ludzi. Idealnie wsłuchałam się w każdy dźwięk. Kroki, które stawały się głośniejsze... ktoś był coraz bliżej.
Zamknęłam oczy. Nie musiałam uspokajać serca dlatego, że już dawno przestało bić. A tlen był mi zbędny.
Po chwili zaś uniosłam powieki do góry. Odwróciłam się w stronę tropiciela. Była to wysoka kobieta, o bardzo smukłej sylwetce. Miała ciemne włosy i zielone oczy. Była ubrana w czarny kombinezon, który zaopatrzony był w noże. Na biodrach miała założony pas, przy którym wisiał drewniany kołek. Od razu domyśliłam się, że była to nowicjuszka.
- Wampirze, skazuje cie na śmierć w tym oto miejscu. Kodeks nocnego łowcy nakazuje pozbyć się wszystkich istot magicznych, jakich napotka się na drodze. - powiedziała stanowczym tonem.
Kąciki mych ust uniosły się w górę. Po chwili zaś otworzyłam wargi, aby wydobyć z nich lekceważący śmiech.
- I z czego tak się cieszysz? - zrobiła krok do przodu i wyjęła z pochwy sztylet. Od razu zauważyłam, że był to seraficki nóż. - Mam tu coś, co zaraz przebije twoją pierś.
- Ale najpierw ja wypije twoją krew. - odparłam i w mgnieniu oka podbiegłam do dziewczyny.
Złapałam jej nadgarstek i wbiłam w niego swoje kły. Tym samym ostrze wyślizgnęło jej się z dłoni i upadło na ziemię. Niemal krzyknęła z męki. Próbowała jakoś mnie odciągnąć, ale resztek sił użyła, aby wziąć inną broń. Sięgnęła po kołka, którym zaczęła wymachiwać. Prawie dotknęła mojej klatki piersiowej, ale natychmiast odskoczyłam do tyłu.
- Nic mi tym nie zrobisz - parsknęłam.
- Czyżby? To czemu uciekasz? - tym razem to ona miała radosny wyraz twarzy.
Ponownie podbiegłam do brunetki, ale tym razem zaskoczyłam ją od tyłu. Ręce położyłam na jej ramionach, tym samym przyciągając ją. Szybko wbiłam zęby w jej szyję.
Krew ciemnowłosej była wyśmienita. Nie mogłam przestać pić, musiałam dokończyć, choć wiedziałam, że to ją zabije.
Kiedy cała posoka z jej ciała została wyssana, zrobiłam kilka kroków w tył i mruknęłam:
- Nowicjusze to nowicjusze. Nic mi nie zrobią.
A potem odeszłam w milczeniu.
* * *
W pewnym momencie do pomieszczenia weszła Quara, a za nią ciemnowłosy, przystojny chłopak.
- Nowy? - wśród młodzieży pojawiły się szepty, które przerwała kobieta.
- Witajcie. Zanim zaczniemy lekcję mam dla was małą niespodziankę. - stanęła przy tablicy i zaczęła coś na niej pisać, a brunet obrócił się w stronę nastolatków. Nie wiem jakim cudem, ale jego wzrok powędrował wprost na mnie. Jakoś próbowałam go zignorować, ale coś mi na to nie pozwoliło. Musiałam spojrzeć mu w oczy. Chociaż siedziałam na końcu sali, to mogłam określić jaki kolor źrenic ma uczeń stojący po przeciwnej stronie.
Niebieskie.
Miał piękne oczy.
- To Lucian Michaelis. Wasz nowy kolega. Proszę, abyście się nim zajęli - mruknęła i położyła mu dłoń na ramieniu. - Proszę, zajmij miejsce obok... - popatrzyła na mnie. - O! Usiądź koło Shannon. - wskazała palcem na tą rudą, głupią idiotkę, jaką jestem ja. Szybko opuściłam wzrok, aby udać znudzoną. Chłopak ruszył w moją stronę, a zaraz już siedział opodal.
I lekcja się zaczęła.
Przez czterdzieści pięć minut, czyli dwa tysiące siedemset sekund, wpatrywałam się w niego. Na drugiej lekcji, również siedzieliśmy koło siebie, bo mieliśmy dwie biologie. Dziewięćdziesiąt minut spędzonych koło tego... słodkiego bruneta.
Wtem ciemnowłosy się zaśmiał.
- Co się tak cieszy? - wyszło mi z ust.
- Cieszę się, że mam nową fankę.
- O-o czym ty mówisz? - szybko odwróciłam głowę, aby nie zauważył jak się rumienię.
Ale on tylko odpowiedział uroczym śmiechem.
Jest naprawdę... niezwykle hipnotyzujący.
Przed rozpoczęciem trzeciej lekcji, czyli historii, przez całe sześćset sekund obserwowałam go z dystansu. Kilka razy mnie przyłapał, ale i tak nie zrezygnowałam z śledztwa. Wyczuwałam w nim coś bardzo interesującego. Był inny od tutejszej młodzieży. Nie wyglądał jakby miał siedemnaście lat. Chciałam się dowiedzieć jakim magicznym stworzeniem był. Bo w końcu nie człowiekiem...
Dopóki nie zszedł mi z oczu. Przysięgam, że stał obok szafek, przy męskiej toalecie. Zaczęłam się za nim oglądać, ale nagle ktoś zaskoczył mnie zza pleców.
- Upadły anioł - mruknął ciemnowłosy chłopak. Wzdrygnęłam się, a potem szybko do niego odwróciłam.
- Skąd...
- Śledziłaś mnie - powiedział stanowczo.
- Może.
- Dlaczego? - zrobił krok do przodu, a ja w tym samym czasie do tyłu.
- Chciałam się dowiedzieć... nie jesteś zwyczajny...
- A czy ktokolwiek w tej szkole, jest? - parsknął śmiechem, co mnie oburzyło.
Próbowałam coś wymyślić, ale jego śmiech był taki uroczy. Wiem, że się powtarzam, ale on jest...
- ... niezwykle hipnotyzujący? - dodał niespodziewanie, nie zrywając uśmiechu z twarzy.
- Jak...? - zdziwiłam się.
- Słyszałem twoje myśli. Nie wiedziałaś, że upadłe anioły czytają wszystkim w głowach?
Nie odpowiedziałam. Tylko prychnęłam. - Słyszałeś każde moje słowa, których nawet nie wypowiedziałam na głos? - zapytałam mentalnie.
- Pewnie. - odezwał się, tym samym odpowiadając na moje - nawet nie zadane - pytanie.
Wkurzasz mnie - zamiast powiedzieć to mu prosto w twarz, to ja wolałam to zrobić wewnątrz swojego głupiego łba.
- Wkurzam? - kolejny krok do przodu. - Przed chwilą powiedziałaś, że jestem kimś uroczym, słodkim...
- Wcale tego nie mó...
- Pomyślałaś. - przerwał mi w końcu zdania.
Nie ważne! - znów krzyknęłam mentalnie. Próbowałam uciec, ale Lucian złapał mnie za nadgarstek. Przetrzymał mnie, dopóki nie straciłam kontroli i nie pokazałam swoich kłów, jak to robią wampiry, gdy się wkurzą. Zerwałam się i opuściłam w biegu szkołę.
Kierowałam się w stronę lasu, gdzie było cicho, a to mi teraz naprawdę odpowiadało. Próbowałam schować się przed tym... manipulantem. W końcu zatrzymałam się i przysiadłam pod drzewem. Dopóki coś mi się nie obiło o uszy. Usłyszałam ruch dużych skrzydeł, gdzieś w pobliżu. Gdy popatrzyłam się nad siebie, zauważyłam anioła o czarnych flankach.
- Teraz to ty mnie śledzisz! - krzyknęłam. Po kilku sekundach chłopak stał przede mną. Zrobił kilka kroków do przodu, a ja tylko się wpatrywałam w jego głębokie, prawdziwe oczy. Kiedy był dostatecznie blisko, ujął moją twarz w dłonie i powiedział wyraźnie:
- Jesteśmy kwita - uśmiechnął się na koniec.
- Nazywasz się Lucian Michaelis i jesteś aniołem ciemności.
- Tak - mruknął brunet.
- Po co przybyłeś do tej szkoły? Nie często widuje się tu...
- ...demonów takiego pokroju? To chciałaś powiedzieć. - znowu przerwał mi w połowie zdania.
- Co mam zrobić...? Chyba już nawet nie muszę się odzywać, bo sam wyczytujesz to, co chcę powiedzieć, jeszcze zanim to zrobię - stwierdziłam.
On tylko potwierdził moje przekonanie kolejnym, uroczym uśmiechem. Od bardzo dawna nie czułam się tak... swobodnie. Teraz siedzę sobie z nowym chłopakiem, w lesie i nie martwię się, że ktoś mógłby nas zobaczyć. To nie tak, że spotykanie się dwóch różnych gatunków to przestępstwo, tylko po prostu...
- Czujesz się inaczej w moim towarzystwie.
Teraz to ja się uśmiechnęłam. I zaczerwieniłam. Jestem kompletną kretynką. Żeby cieszyć się z niczego?
- Może nie kompletną... ja cie tam nawet lubię... znaczy twój uśmiech... - zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. Prawą ręką odgarnął mi włosy z twarzy, a lewą położył na mój policzek. Już tylko malutka przestrzeń dzieliła nas obojgu.
Jego usta, na moich wargach. Całował mnie i jednocześnie pieścił moją kość policzkową. Niestety to była krótka chwila. Zaraz już tylko patrzyliśmy sobie w oczy.
- No pięknie - prychnęłam.
- Co?
- Żeby całować się z nowym w pierwszy dzień...
I po raz kolejny wybuchliśmy śmiechem.
* * *
gunwo
OdpowiedzUsuńchalo wynalazł ktoś lek na raka
OdpowiedzUsuń